Gdy chodziłam do szkoły i w ramach wfu miałam rozpocząć cykl zajęć na basenie, jeden z kolegów sugerował aby pierwszego dnia przygotować się na pewnego rodzaju test. Miał on polegać na wrzuceniu wszystkich dzieciaków do basenu i wyławianiu kijem tych, którzy będą się topić. Ot, taka naturalna selekcja kto idzie na basen głęboki, a kto na płytki.
Spis treści artykułu:
Nie każdy ma potrzebę wskakiwać na głęboką wodę
Wyobraź sobie co działo się później.
Panika, stres, szukanie możliwości aby nie przyjść, zwolnienia czy też usprawiedliwianie nieobecności.
Wskakiwanie do basenu na głęboką wodę było testem, który miał pomóc rozdzielić grupę.
Dla części uczniów była to wizja walki o życie. Dla części normalny „test”
I tak też czasami jest z wyzwaniami, które każdy postrzega inaczej.
Dla Ciebie wejście na Śnieżkę to mały pikuś, a dla Twojej sąsiadki wyzwanie roku.
Dla mnie zmiana pracy to naturalny krok, a dla kogoś maksymalny stres i ból żołądka przez kolejny miesiąc.
I to nie jest tak, że jeśli w jednym obszarze masz tę granicę ustawioną na wysokim poziomie, to w innym jest tak samo.
Możesz świetnie czuć się z myślą o awansie, ale stresuje Cię współpraca z konkretnym zespołem.
Strefa komfortu versus strefa paniki
Samo hasło wyjście ze strefy komfortu jest w porządku i naprawdę nic do niego nie mam.
Jedynie uwiera mnie cała filozofia, która z czasem narosła przy haśle lub pewne nadinterpretacje.
Np. nie zgodzę się z tym, że tylko leniwi ludzie pozostają w strefie „wygodnictwa” – są takie momenty w życiu, kiedy potrzebujemy spokoju, rutyny, maksymalnego poczucia bezpieczeństwa – i to jest w porządku.
Nie dzielmy więc ludzi na tych, którzy są super bo ciągle podejmują ryzyko pomimo stresu i niewiedzy co będzie później oraz całą, mało ważną resztę.
Poza tym, gdy już wychodzimy z tzw. strefy, możemy zrobić to po swojemu.
Bo gdybym miała sama wskakiwać do tego basenu w szkole, to z pewnością bym się zraziła i więcej na basen nie poszła.
A nie o to chodzi.
Trzeba znaleźć swój sposób na naukę, swój sposób na robienie nowych rzeczy, swój sposób na zmianę.
Jeszcze kilka lat temu miałam wewnętrzną blokadę dotyczącą podróżowania solo.
Po prostu zawsze jeździłam z kimś – partnerem, przyjaciółmi, rodziną.
I w okolicach przekroczenia 28 lat, uświadomiłam sobie, że sama myśl o wyjeździe bez innych mnie stresuje. 28 lat i wrażenie w brzuchu jakbym miała na wyjeździe zginąć i nigdy do domu nie wrócić!
I oczywiście mogłabym w związku z tym obrać kierunek, wskoczyć na tą głęboką wodę i zobaczyć czy w ogóle będę się cieszyć z tego wyjazdu.
Ale zrobiłam coś innego. Wybrałam kierunek i … pojechałam tam z partnerem.
A po kilku miesiącach wróciłam sama.
I to było po mojemu – bo poznałam miejsce, popatrzyłam na nie z perspektywy „a co gdybym była tu sama?”, a później to zrobiłam.
To, że inni podejmują ryzyko, grają va bank jest cudowne. W wielu obszarach dla mnie byłaby to strefa paniki.
I tak samo cudowne jest wprowadzanie zmian małymi krokami, ryzykowanie na własnych warunkach. Tam gdzie chcemy.
Strefa uczenia się
I bardzo lubię odróżnianie strefy komfortu od strefy paniki (czyli to moje wrzucanie do basenu i czekanie kto pierwszy zacznie się topić) od strefy uczenia się.
Strefa uczenia się to dla mnie to miejsce gdzie czuję się na tyle komfortowo, że cała energia nie idzie w stres, a w cel który chcę osiągnąć.
Bo jeżeli nie jestem w stanie się skupić, albo ciągle zamartwiam się konsekwencjami – to jaki jest sens wychodzenia ze strefy komfortu?
To ma nas wspierać, a nie przeszkadzać.
Więc gdzie jest Twoja strefa uczenia się:)?